piątek, 29, marzec 2024

Natchniony blues na gitarze hawajskiej

Opuszczamy gorącą Hiszpanie i kolejny raz lecimy za ocean. Jak kiedyś wspomniałem, USA to wielki kraj gdzie można usłyszeć wiele muzyki. Tym razem chcę Wam przedstawić pewnego gitarzystę. Jest on wirtuozem swojego instrumentu, jest jednak kilka szczegółów wyróżniających go spośród rzeszy innych wirtuozów. Po pierwsze muzyka, którą gra wspólnie ze swoim zespołem to nie jest żadna odmiana metalu ani muzyki progresywnej. Po drugie, potrafi oddać pole innym muzyką i nie szpanuje umiejętnościami. I w końcu po trzecie, instrument, na którym gra to nie jest zwykła gitara elektryczna. Panie i Panowie oto Robert Randolph and the Family Band.

Ciekawa jest również droga jaką pokonał Robert oraz jego zespół. Randolph uczył się gry na gitarze w kościele. Należy on do Afroamerykańskiego Kościoła Zielonoświątkowego, gdzie ważną muzyczną tradycją jest tzw. Sacred Steel. Jest to gra na gitarze pedałowo- suwakowej (inaczej: pedal steel lub gitara hawajska) często połączona z chórami gospel. To właśnie w takiej muzyce szkolił się Randolph. Pierwszy raz usiadł za instrumentem w wieku 17 lat. Wtedy jeszcze nie słuchał innej muzyki niż kościelna co zapewne przełożyło się na styl jego gry. Dopiero z wiekiem zaczął poznawać muzykę świecką. Główną inspiracją był dla niego Stevie Ray Vaughan, doskonały, bluesowy gitarzysta. To właśnie styl gry Steviego połączony z umiejętnościami wyniesionymi z kościoła zaczęły tworzyć brzmienie, z którego słynie gitara Randolpha. Umiejętności młodego gitarzysty zostały dostrzeżone na konwencie Sacreed Steel na Florydzie, a zainteresowanie wzbudził u pewnego jazzowego organisty, Johna Medeskiego, który zaprosił go do jamowego projektu „The Word”, gdzie brali udział również muzycy North Missisipi Allstars. Projekt był trafiony a na Randolpha posypał się grad pochwał oraz dobrych recenzji. Zapewne to dodało mu odwagi na stworzenie zespołu. Family Band powstał w 2001 roku i od razu ruszył w trasę z własnym materiałem. Pierwszymi koncertami było supportowanie North Missisipi Allstars. Koncerty te były bardzo ciekawe ze względu na to iż w finałowym momencie do muzyków obu zespołów dołączał Medeski więc kulminacyjnym moimentem każdego z koncertów był świetny jam.

Kolejną nietypową rzeczą w historii zespołu jest ich pierwsza płyta. Otóż w przeciwieństwie do większości bandów, debiutanckim albumem grupy była koncertówka „Live at the Wetlands”. Album został wydany w 2002 roku przez rodzinną wytwórnię Family Band Records. Studyjny debiut ukazał się niemal rok później. „Unclassified” przyciągnął uwagę Erica Claptona. Wystąpił on na ich trzeciej płycie „Colorblind”. Album został wydany w roku 2006. Nie znaczy to, że muzycy przez 3 lata spoczywali na laurach. Cały czas grali koncerty oraz byli zapraszani na wszelakie festiwale gitarowe. Kolejny, czwarty album „We walk this road” trafił do rąk i odtwarzaczy słuchaczy w 2010 roku. Co ciekawe niemal cała płyta to przeróbki legend amerykańskiej muzyki takich jak np.: Blind Willie Johnson, Bob Dylan, John Lennon czy Prince. Album zawiera dwa rodzaje piosenek jedne to właśnie covery w interpretacji Randolpha, drugie, nazwane „Segue” to fragmenty oryginalnych nagrań Johnsona. Piątym wydawnictwem zespołu była druga koncertówka o prostym tytule „Live in Concert”. Płyta była dokumentacją trasy promującej poprzedni album i wyszła w 2011 roku. Ostatnią jak na razie płytą jest „Lickety Split” wydany w 2013 roku.

Zespół wydał aż dwa albumy koncertowe, to nawet sporo. Nie można więc pominąć koncertów, które są bardzo żywiołowe. Nie sposób stać w miejscu. Zespół ma doskonały kontakt z publicznością. Zespół nigdy nie planuje set listy więc koncerty mają ogromną rozpiętość czasową. Każdy z występów zamyka wspaniałe jam session. Zespół grał w wielu miejscach, malutkie kluby, otwarcia meczów, kościoły i wielkie festiwale. To, że Clapton zainteresował się zespołem to nie tylko gościnny występ na płycie. Zespół został kilkukrotnie zaproszony na Crossroads Guitar Festival, którego organizatorem jest właśnie Slowhand (pseudonim Claptona). Innym wielkim występem był koncert w ramach Festiwalu Boonaroo. Niewątpliwym zaszczytem dla zespołu była również trasa u boku Dave Matthews Band oraz wspólne jammy. Zespół wystąpił nawet w Polsce, w ramach Olsztyńskich Nocy Bluesowych w 2010 roku.

Grupa wydała 6 płyt, w tym 4 studyjne. Chcąc przybliżyć muzykę skupię się na płytach studyjnych. Chociaż trudno pisać o tak doskonałej muzyce. Już pierwsza płyta to potężny kopniak pozytywnej energii. Pierwsze nutki zdradzają coś ciekawego ale w miarę słuchania pojawia się nie tylko coraz więcej energii ale również kunszt muzyków. Mamy tu funk, blues, gospel, jazzowe zagrywki, rock. Miks doskonały. Czadowe zagrywki na gitarze pedal steel, sekcja rytmiczna nadająca tempo. Świetne chórki, organy Hammonda. Tak naprawdę nie słychać, że to studyjny debiut a zespół istnieje tylko niecałe 2 lata. Świetne kompozycje, doskonałe improwizacje(!!!). Pozytywna energia, nawet stonowane kawałki porywają do tańca i wzbudzają uśmiech.

Z drugą płytą jest jeszcze lepiej. Więcej utworów, dłuższa płyta, większe zróżnicowanie. Więcej tu utworów leniwych ale wciąż bujających. Do tego wspaniali goście. Dave Matthews ze swoim zespołem robią niesamowite rzeczy. Eric Clapton ze swoją gitarą. Większość młodych zespołów marzy aby takie gwiazdy chociaż ich usłyszały, a tu grają wspólnie i słychać, że bardzo dobrze się rozumieją.

Dzięki trzeciej płycie poznałem ten zespół. Jest zdecydowanie bardziej spokojna od poprzedników. Nie znaczy to, że brak jej energii. To właśnie tu doskonale słychać, że Randolph umie oddać pole innym. Potrafi zagrać doskonałe tło, które dzięki brzmieniu gitary nadaje utworom czegoś, tego czegoś co trudno opisać słowami.

Ostatnia studyjna płyta to powrót do przeszłości. Tego zespołu. Czad płynie strumieniami od samego początku, a otwierający utwór ma jeden z najlepszych pochodów basowych współczesnej muzyki. Muzykom nie można zarzucić braku pomysłów. Każda płyta ma podobną mieszankę rodzajów muzyki. Każda ma inne proporcje. Ta płyta jest jednak najbardziej funkowo gospelowa. Ciekawe jest to, że nie można powiedzieć, która płyta jest najbardziej dojrzała ani najlepiej brzmiąca. Płyty są bardzo równe względem siebie. I nie jest to zarzucanie zespołowi braku rozwoju a raczej pokłon za to, że od samego początku wiedzą czego chcą. Każda płyta jest spójna, doskonale brzmi oraz stawia poprzeczkę bardzo wysoko.

Robert Randolph and the Family Band to zdecydowanie czołówka moich ulubionych zespołów. Wspaniałe granie, nietypowe kompozycje oraz nietypowa gitara. Genialne brzmienie i pomysły muzyków. Uśmiech nie znika długo po zakończeniu płyty. Mam nadzieję, że znowu wpadną do Polski i tym razem ich zobaczę i przeżyję ich koncert.

Maciej Juraszek

 

Dodaj komentarz

Kod antyspamowy
Odśwież

Kronika Cięciny

 
als logo
 
Akcja Renowacja
  


Nasi partnerzy


 
Arkom logo
rysianka_team
Żywiec Zdrój logo
mcd electronics
Przedszkole AKUKU
mcd electronics
 
Pomoc dla Marcina Walusiaka
Pomoc dla Majki Galica

Facebook

 fb

 
 
Pomoc dla Majki Galica
Pomoc dla Michała Gluzy
 
Pomoc dla Grażyny
Pomoc dla Grażyny Witos-Fabian

Komentarze | Ostatnio dodane

Fotoforum | Ostatnio dodane zdjęcia